Uwielbiamy spontaniczne wyjazdy. Nie lubię niczego długo planować, bo nie znoszę czekać. Ale kiedy któreś z nas powie: „pojechałoby się gdzieś”, a drugie to KLEPNIE, praktycznie natychmiast zaczynam się zastanawiać jaki kierunek tym razem obrać. Swego czasu najeździłam się do Wrocławia, ale zawsze były to wyjazdy na kilka godzin i raczej samotne. Tym razem postanowiłam zgłębić temat: Wrocław z dzieckiem, no i z krótkiej wycieczki jednodniowej, zrobił nam się cały weekend we Wrocławiu. A gdzie byliśmy i co widzieliśmy? Poczytajcie!
Wrocław z dzieckiem – czy warto?
Mam do tego miasta ogromny sentyment. O dziwo nieprzemijający. Nawet kiedy wiążą się z nim jakieś przykre wspomnienia, ja dalej wracam tam z poczuciem, że to mogłoby być moje miejsce na ziemi.
Pogoda się udała, a to już połowa sukcesu. Nie mogliśmy też narzekać na lokalizację naszego mieszkania. Wyobraźcie sobie, że trafiliśmy tak rewelacyjnie, że po wyjściu z budynku po minucie byliśmy już na Rynku. Mieszkaliśmy przy ulicy Więziennej, gdzie witały nas naprzeciw kamienicy wrocławskie krasnale.
Wrocławskie krasnale – skąd się wzięły?
Tak, jak w naszym Gnieźnie można spotkać sporo figurek królików, tak we Wrocławiu znajdziemy krasnale. Jest ich pełno i są przeróżne. Jeśli wybieracie opcję zwiedzania: Wrocław z dzieckiem, to warto sobie ściągnąć wrocławską aplikację, która pozwoli Wam te skrzaciska „kolekcjonować”, a przede wszystkim wskaże Wam drogę do nich.
Lista krasnali jest długa i w zasadzie trudno już je wszystkie zliczyć. Podobno, znajdziemy ich we Wrocławiu grubo ponad 600, a ta liczba stale rośnie, gdyż każda nowa marka, która powstaje na mapie Wrocławia, chce mieć własnego skrzata i go sobie (i miastu) funduje. O niektóre z nich można się zwyczajnie przewrócić, bo potrafią siedzieć dosłownie pod nogami, a inne są tak schowane, że bez aplikacji, czy znajomości historii miasta nigdy byśmy ich nie odszukali.
Wrocław to też piękny rynek i jego okolice. Tym razem nie mieliśmy zbyt wiele czasu na zwiedzanie, to też zdecydowaliśmy, że stare miasto zobaczymy podczas wycieczki z przewodnikiem czymś a’la autobus. Cały tylko dla nas. A za naszą czwórkę zapłaciliśmy około 170 zł. Jeździliśmy tak przez ponad godzinę to tu, to tam, słuchając o najfajniejszych ciekawostkach historycznych związanych z miejscami, do których docieraliśmy.
Dla takich świeżaków jak my, dla których zwiedzanie Wrocławia to była w sumie nowość, te pomocna dłoń przewodniczki bardzo się przydała i choć początkowo koszt wycieczki wydawał nam się spory, to ostatecznie nie żałowaliśmy wydanych pieniędzy.
Warto dodać, że choć większość miejsc zwiedzaliśmy z „pokładu autobusu”, to do kilku mogliśmy zajrzeć i przyjrzeć się z bliska temu, o czym chwilę wcześniej z zaciekawieniem słuchaliśmy.




ZOO Wrocław – wielkie WOW!
Drugi dzień naszej wycieczki poświęciliśmy w całości na zwiedzanie ZOO Wrocław. Jeśli macie w planach Wrocław z dzieckiem, to koniecznie musicie tam zajrzeć.
Odwiedziliśmy w ciągu ostatnich lat całkiem sporo Ogrodów Zoologicznych, ale jeszcze żaden z nich aż tak bardzo nas nie urzekł. W większości z tych miejsc nie było nawet połowy obiecanych zwierząt, a poza tym (choć miejsca tam wcale nie było więcej) aby zobaczyć kolejne zwierzaczki trzeba było przejść niezłe hektary, a i tak nie zawsze się udało na nie trafić.
W ZOO Wrocław spaceruje się niespiesznie. Podążając za oznaczeniami, lub wybierając własne ścieżki. Jest to przygoda, której po prostu trzeba się poddać. Nie da się inaczej. Ciekawość wygrywa i po prostu przemierza się te szlaki czasem krętych dróg by napotkać żyrafę, zebrę, czy słonia, albo zmęczone małpki, które drapią się po głowach i pewnie zastanawiają, co też znowu robią tu ci wszyscy ludzie.
Dla nas jednak najbardziej wyczekanym momentem naszej wycieczki było.. spotkanie z REKINAMI. Nigdy nie byliśmy w oceanarium. Spotykaliśmy czasem zachęcające banery nad morzem, po czym okazywało się, że za 200 zł mogliśmy wejść tam naszą czteroosobową rodziną na kwadrans, bo czekały następne osoby, a miejsca było mało. Zdecydowanie bardziej opłaca się wizyta w ZOO Wrocław. Tam, za bilet rodzinny zapłaciliśmy 170 zł, a naprawdę spędziliśmy tam calusieńki dzień i chodziliśmy aż do bólu nóg.
Znajomi donoszą nam, że inne Ogrody Zoologiczne wciąż mają pozamykane różne pawilony. Czasem większość, a czasami nawet wszystkie. W Zoo Wrocław wprawdzie musieliśmy je zwiedzać w maseczkach, ale dosłownie wszystko było otwarte. No i mimo sezonu trudno byłoby nazwać te pomieszczenia CIASNOTĄ. Każdy znalazł sobie miejsce, mógł podejść gdzie chciał i w pełni korzystać z uroków tego obiektu.
A jak się trafi na dobre godziny, to można poobserwować jak opiekunowie karmią zwierzęta. No i nakarmić samemu też można, takie w mini zoo. Uwaga, bo kozy jak oszalałe wyrywają z rąk wszystko, co tylko się do zjedzenia nadaje. Chętnie też skubią przybyszów po włosach.
We Wrocławiu odwiedziliśmy jeszcze Hydropolis, ale o tym innym razem. Trudno nam się określić, czy polecamy tamto miejsce, czy też nie. Potraktowaliśmy je raczej jako ZALICZONE. Ale nie pozostawiło nam wielu fajnych wspomnień. W każdym razie Zoo Wrocław i samo Stare Miasto to naprawdę miejsca godne uwagi. Jesteśmy przekonani, że niebawem tam wrócimy, gdyż zostało nam tam jeszcze wiele ciekawych miejsc do odkrycia!
Żeby zobaczyć konkretnie Wrocek to trzeba dobry tydzień codziennie coś zwiedzać 🙂 magiczne miasto stu mostów